Leniwie czekałam na rozpoczęcie drugiego etapu Wielkiej Pętli. Chyba byłam tu jedyną osobą, która przed startem lekko się nudziła. Mechanicy dopieszczali sprzęt, a w autobusach ekip trwały narady dotyczące dzisiejszego etapu.
Niby wszystko wiadomo... Etap dla nie najtrudniejszy, jednak też nie dla typowych sprinterów. Ale jednak trzeba dokładnie zapamiętać trasę, znaleźć jakieś pułapki, przeanalizować warunki pogodowe, dopracować taktykę.
Nic nie można oddać przypadkowi.
Tradycyjnie życzyłam chłopakom z ekipy Tinkoff szczęścia i zasadziłam bratu tradycyjnego kopniaka na szczęście.
Potem już udałam się do naszego autokaru, który wyruszał szybciej niż zawodnicy i stamtąd mogłam śledzić transmisję i relacjonować to czego nie widać na portalach społecznościowych.
Po dość nudnym i deszczowym początku gdy ucieczka zdobyła bardzo szybko 5 minut przewagi do 60 kilometra nie działo się nic specjalnego. Niestety w tym momencie nasz lider Alberto Contador brał udział w kraksie. Drugiej już w tym wyścigu, upadając na to samo ramię. Wszyscy byliśmy zaniepokojeni jego stanem. Szybko udało się dowiedzieć, że mimo iż znów jest poturbowany do mety powinien dotrzeć.
Przewaga ucieczki utrzymywała się długo jednak mocna praca ekip w peletonie zaczęła coraz szybciej ją niwelować. Na podjazdach uciekinierzy zaczęli słabnąć i do najtrudniejszego na tym etapie podjazdu dotrwał tylko jeden z nich, Jasper Stuyven. Jednak i on musiał uznać w końcu wyższość rozpędzonego peletonu.
Na ostatniej prostej rozegrała się decydująca walka o etapowe zwycięstwo, w której najmądrzej zachował się, ku uciesze całej ekipy Tinkoff, mój brat. Inteligentnie wyczekał atak młodego francuza Alaphilippe'a i mógł triumfować. Jak dobrze, że dotarliśmy na metę dużo wcześniej. Czym prędzej wybiegłam z autokaru by dotrzeć do Petera.
- Brawo braciszku! - udało mi się w końcu "dopchać" do Sagana. - Genialnie rozegrałeś ten finisz. - uśmiechnęłam się i klepnęłam delikatnie ciągle zmęczonego i stabilizującego oddech kolarza.
- Mamy lidera, 8 sekund przewagi. - usłyszałam jak obok mnie krzyknął jeden z fizjoterapeutów.
- No to tym bardziej jestem dumna.
- Dzięki Žoska. - uśmiechnął się lekko.
- Tylko za szybko nie spadnij na drugie miejsce. - szepnęłam tym razem na ucho przytulając go.
Po prostu nie mogłam sobie odpuścić tej uszczypliwości.
Gdy już porwali mojego brata na ceremonie starałam się znaleźć sobie dobre miejsce aby wszystko obserwować. W końcu ten jakże utalentowany człowiek pojawi się na podium trzy razy, bo już przed zakończeniem etapu okazało się, ze zacznie przewodzić w swojej ulubionej klasyfikacji punktowej... Żartowałyśmy ostatnio z Katariną*, że tym razem mógłby sobie ją oszczędzić... Przecież 4 zielone koszulki** w domu wystarczą.
Nie było mi dane obserwować wręczania koszulek samemu, bo obok mnie pojawił się Roman Kreuziger.
- Wydaję mi się, że właśnie cię ratuję. - powiedział stając obok mnie.
Zdziwiłam się lekko słysząc te słowa.
- To znaczy?
- Kittel cię zauważył...
Kiedyś to się musiało wydarzyć... Nie miałam szans być niewidoczną przez trzy tygodnie. Jednak gdzieś miałam nadzieję, że jednak stanie się to później... I że słowa, które właśnie usłyszałam tak we mnie nie uderzą.
- Gdy zsiadł z roweru wyglądał jakby zobaczył ducha i chyba miał ochotę tu podejść, jednak ktoś z ekipy go zatrzymał, a potem chyba ja lekko pokrzyżowałem mu plany.
Westchnęłam próbując przetrawić wszystko.
- Dzięki. - powiedziałam tylko.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się nawet na mnie nie patrząc - Wszyscy wiemy jak jest i mam nadzieję, że bardziej pomogłem niż zaszkodziłem.
Po udaniu się do hotelu aby się nie nudzić pomogłam chłopakom z naszej obsługi zanosić materace do pokoi kolarzy... Każde zajęcie jest przecież dobre, żeby nie myśleć no nie?
Wieczorem wszyscy usiedliśmy do wspólnej kolacji i wypiliśmy po lampce szampana za dzisiejszy sukces.
Gdy w końcu znalazłam się w moim dzisiejszym pokoju w mojej głowie pojawiła się masa myśli.
Tony musiał nie wygadać nic Marcelowi o naszym wczorajszym spotkaniu skoro ten miał być zdziwiony na mój widok.
To zdziwienie mogę zrozumieć... Ale po co chciał do mnie podejść? Co by powiedział? A może po prostu minął by mnie bez słowa, a Roman źle odczytał jego intencje. Może jednak to nie na mój widok tak zbladł... Z drugiej strony po co ja się tym wszystkim przejmuję. To on ze mnie zrezygnował i powinnam już dawno się z tym pogodzić zapomnieć... Może decyzja o uczestnictwie w Tourze nie była najlepsza. Powinnam odpuścić tę "wyprawę". A tak będę się zadręczać.. Mając dodatkowo Kittela tak blisko...
Odwróciłam się na drugi bok, by spróbować już zasnąć. Jednak o tym, że ta noc na pewno będzie bezsenna zdecydował sms, który dotarł na mój telefon po chwili...
Wiem, że pewnie nie
powiesz tego samego
o mnie, ale miło było
Cię w końcu zobaczyć.
Bardzo chciałbym
porozmawiać Sofie...
_______________________________________________
Jest i rozdział drugi ;)
Chcę Was bardzo przeprosić za moją nieobecność, brak rozdziałów i nie komentowanie na bieżąco u Was. Lipiec był dla mnie trochę męczący... Miałam początkowo pojawić się zaraz po Jarocin Festiwal jednak no nie wyszło xd
Przepraszam!
Mam nadzieję, że jednak rozdział się spodobał ;)
Czekam na opinię :D
Pozdrawiam ♥
* Katarina Smolkova - żona Petera Sagana
** Zielona koszulka - koszulka dla lidera klasyfikacji punktowej, za punkty zdobywanie na lotnych premiach i metach etapów